Kapelusznice z warszawskich zaułków

Kapelusznice z warszawskich zaułków

Na pytanie: „najstarszy zawód świata”, chyba każdy z nas zna odpowiedź. Nie każdy jednak wie, jak wysokie miejsce zajmowała Warszawa, wśród licznych miast całej Europy w kategorii przyzwolenia (zwłaszcza politycznego), na szerzenie nierządu i rozpusty. Pomijam w tym miejscu liczbę domów przygody z ciałem kobiecym, bo o tym będzie trochę później. Tak więc dla tych, którzy do dziś żyli w błogiej nieświadomości, mocno okrojony, ale dość obrazowy zarys dziejów warszawskiej dolegliwości panoszącej się po mieście w mrocznym wieku dziewiętnastym.

Domy publiczne w Warszawie istniały od wieków, podobnie zresztą jak w pozostałej części Europy. Początkowo nazywane z niemiecka Schandhaus, wkrótce przybrały może nieco mniej formalną, ale wyjątkowo chwytliwą nazwę – burdel (od włoskiego bordello). Na mapie Warszawy, przybytków tego typu można by zaznaczyć wiele, jednak prawdziwym zagłębiem warszawskiej turystyki erotycznej była ulica Rycerska. Oj działo się tam, działo, zwłaszcza za rządów miejskiego kata, który jako jedyny miał prawo utrzymywać upadłe niewiasty i robić z nimi co tylko mu się podobało. A najbardziej podobał się katu handel wszetecznymi dziewkami. Odpowiednio hojnym kupcom czy żołnierzom odsprzedawał zniewolone dziewczyny, wcześniej wychłostane na staromiejskim rynku i zamknięte w kaciej baszcie. Jednak ta historia sięga jeszcze siedemnastego wieku, więc szybko przebiegnę przez wiek osiemnasty i zatrzymam się na dłużej na przystanku „Wiek XIX”. Celowo nie wspominam o praktykach stosowanych wobec wszetecznic – do tego jeszcze kiedyś wrócę.

Wiek osiemnasty, zwłaszcza czasy stanisławowskie to okres wyjątkowej rozwiązłości obyczajów, w i tak już rozhulanej Warszawie. Nierząd rozpełzał się po mieście, a jego macki sięgały nawet ulicy Oboźnej, gdzie stacjonowali lektykarze. Ich podstawowym zadaniem było zaniesienie żądnego wrażeń jaśniepana do przybytku rozkoszy. Prostytucja kwitła, a że terminów „handel żywym towarem” czy „prawa człowieka” jeszcze nie wymyślono, to na marywilskich targach wśród przypraw, bibelotów, czy nie oskubanych kurczaków, można było znaleźć również nierządnicę. Chyba nie muszę specjalnie wspominać, że choroby weneryczne dziesiątkowały ludność, trochę wolniej niż dżuma, niemniej jednak – w podobnym stopniu. Choć powoli muszę kończyć zarys wieku XVIII, nie mogę wprost nie wspomnieć o prawdziwym rozpustnym supermarkecie, jaki urządził kasztelan łukowski, poseł Jacek Jezierski. W pobliżu mostu na Wiśle, na posesji między Dobrą, Bednarską i Wisłą, tuż obok swojego domu zwanego kasztelanią postawił dom publiczny. Był to czas Sejmu Czteroletniego, więc mężczyzn w mieście nie brakowało. Przejeżdżający przez most, zachodzili na chwilkę na spotkanie z „kasztelankami”. Ze względu na panoszące się choroby wstydliwe, taka rozkosz kosztowała ich często zdrowie lub nawet życie, co dało asumpt do stworzenia kąśliwej rymowanki:

Przy wiślanym moście gospodarz jedyny

Częstuje francą przybyłe Litwiny

Był on za Sasa kiedyś kapitanem

Dziś jest ostatnim z rzędu kasztelanem[i].

W końcu marszałek Bieliński wziął się do roboty, znieść nie mógł bowiem takiego stanu rzeczy. Wprowadzono surową politykę wobec prostytucji, straż marszałkowska co jakiś czas przetrząsała kolejne domy publiczne, na które nałożono obowiązek odprowadzania podatków. Wprowadzono rejestry prostytutek oraz przymusowe badania w szpitalu świętego Łazarza, więc przez kilka lat nierządnice musiały się mieć na baczności.

Nic jednak nie zdołało okiełznać rozbuchanego przemysłu sutenerskiego. Przez Warszawę w wieku dziewiętnastym maszerowały kolejne wojska, a za nimi ciągnęły nieprzebrane tłumy nierządnic. Na końcu paradnym krokiem do miasta wkraczały przywleczone z czterech stron świata choróbska. W zastraszającym tempie więc rosła liczba zarażonych – w 1814 roku, wśród pacjentów szpitala wojskowego około 40% stanowili nie kto inny, a wenerycy właśnie. 

Prostytutki szczególnie upodobały sobie miejsca, w których stacjonowały wojska. Grupowały się w pobliżu koszar kirasjerów i ułanów w pobliżu Czerniakowskiej, pełno ich było niedaleko Zamku Ujazdowskiego. Rozkokosiły się również w Łazienkach Królewskich i w okolicy obozów powązkowskich. Choć panowało powszechne przyzwolenie na „stacjonowanie” prostytutek w pobliżu obozów wojskowych, to niekiedy w księciu Konstantym odzywały się zapędy moralizatorskie. Kazał wtedy nierządnicom golić głowy na łyso, chłostać i boso przepędzać przez miasto.

W całej Warszawie legalnie funkcjonowało ponad 30 domów publicznych. Większość z nich mieściła się w okolicy Starego i Nowego Miasta. Najbardziej znane i poważane funkcjonowały na Podwalu, Krzywym Kole, Koziej czy Trębackiej. Stosunek odległości od Starego Miasta do stopnia plugastwa jaki panował w danym przybytku znajduje odbicie w krótkim stwierdzeniu: im dalej, tym gorzej. Tak więc w okolice Świętojerskiej czy Koźlej, zachodzili tylko żądni mocnych wrażeń.

Niezwykle poważany lokal mieścił się na ulicy Rycerskiej i choć nie w domu kata, to sposób traktowania dziewcząt mógłby nasuwać pewne podejrzenia co do genów właścicielki, pani Sadkowskiej. Znana Warszawie madame, była kobietą bardzo pobożną, składała datki na cele kościelne i charytatywne. Swoim pracownicom płaciła całkiem nieźle, choć miała bardzo duże wymagania i słynęła wśród nich z wyjątkowej podłości. Większość dziewcząt pracowała na dwie zmiany. Na pierwszej zmianie służyły jako szynkarki, a na drugiej jako damy do towarzystwa. Przybytek Pani Sadkowskiej oferował najwyższą jakość usług, jakkolwiek to nie brzmi w tej sytuacji, tym bardziej więc znieść nie mogła szerzącej demoralizację i choroby konkurencji. Wyjątkowo zajadły spór toczyła z burdelami na Koziej. Tam bowiem chadzali klienci, których z chęcią zobaczyłaby w swoich progach, w tym największy rozpustnik, senator Nowosilcow. Ten nie bacząc na wytworny lokal Sadkowskiej, swoje kroki kierował ku zapuszczonym i plugawym burdelom na ulicy Koziej. Bo Nowosilcow gardził ekskluzywnością, wolał przaśną atmosferę szynków, gdzie było swojskie jadło i wiecznie pijane dziewki.Ulica Rycerska

Do stałej klienteli domów publicznych początku dziewiętnastego wieku, należał obok Nowosilcowa jeszcze inny człowiek. Znany z umiłowania nauki, kultury i sztuki, czołowy reprezentant polskiego oświecenia, pisarz, publicysta i ...duchowny (choć nie do końca życia). Za dnia kaganek oświaty pokazywał mu drogę ku oświeceniu umysłowemu, jednak gdy tylko w kaganku zabrakło oliwy i ciemności pokryły ziemię, ruszał na poszukiwanie uciech cielesnych. Ksiądz Staszic lubi odwiedzać burdele i ulice, na których można spotkać wesołe panienki. Nakłada rudą perukę, duże fałszywe faworyty i zakrywa się płaszczem, co czyni go wyjątkowo śmiesznym[ii]. Tak, Stanisław Staszic mijał się w drzwiach burdelu na Koziej z Nowosilcowem, (pierwsze skojarzenie, które nijak nie chce się ode mnie odczepić – Lucyper, niosący światło...).

Zarówno po powstaniu listopadowym, jak i po powstaniu styczniowym, prostytucja wykorzystywana była jako narzędzie demoralizowania miasta. Miała odwracać uwagę mieszkańców od palących problemów politycznych. Rozprzestrzenianie się nierządu popierał zwłaszcza pogromca Powstania Styczniowego Teodor hrabia Berg. W Warszawie powstała sieć domów publicznych, ściśle kontrolowanych przez carskich agentów. Jak się jednak okazało, społeczeństwo było dość odporne na demoralizujący wpływ prostytucji, w przeciwieństwie do funkcjonariuszy policji i urzędników. Wśród nich choroby weneryczne były zwykłą, szarą codziennością, a upadek moralny osiągnął poziom najczarniejszych odmętów Rowu Mariańskiego. Szerzyło się łapówkarstwo, a przez łóżko można było załatwić niemal wszystko.

U schyłku dziewiętnastego wieku zaczęto jednak porządkować sprawy panoszącej się w mieście prostytucji. Złapane na uprawianiu nierządu kobiety zamykano w domu wyrobnym. W tym swego rodzaju więzieniu panowały surowe warunki, a zamknięte tu prostytutki obowiązywał rygorystyczny regulamin. Raz w tygodniu wszystkie kobiety na rozkaz ustawiały się w rzędzie i nastawiały tylną część ciała do chłosty. Miał to być środek zapobiegawczy dalszemu uprawianiu nierządu po powrocie na wolność.

Jedno jest pewne- nierządnice lekko nie miały. Bite i poniżane, ciężko pracowały na kawałek chleba. Nie chroniło ich żadne prawo, jeśli zgłosiły władzom napad lub pobicie, mogły co najwyżej jeszcze raz oberwać. Nie miały prawa uczestniczyć w wydarzeniach „wielkiego świata”. Kiedy do Warszawy przybył car Mikołaj, w mieście trwała wielka feta przygotowana przez Paskiewicza. Kobiety wyszły na Krakowskie Przedmieście, zaciekawione wielką wrzawą. Niestety długo pozostać tam nie miały okazji – namiestnik kazał przepędzić nierządnice, aby uchronić cara przed tak koszmarnym widokiem. Pierzchły w popłochu do swoich kryjówek i ciemnych zaułków, gdzie ich duchy niespokojne krążą do dziś...

 

[i] W. Mauersberger, Moje wspomnienia „Gazeta Sądowa Warszawska” 1917, nr 22.

[ii] Cyt. za Danuta Szmit Zawierucha, O Warszawie inaczej. Anegdoty, fakty, obserwacje. W 400. rocznicę przeniesienia stolicy z Krakowa do Warszawy. Warszawa 1996, s. 137.

Komentarze

  1. Portret użytkownika Stefan
    Stefan 23-04-2012 21:36
    Bardzo ciekawy artykuł, tylko ostatnie zdanie jak dla mnie nietrafione. Czyżby autor życzył duchom warszawskich nierządnic wielowiekowego tułania się po ciemnych zaułkach miasta?
  2. Portret użytkownika Amalia
    Amalia 24-04-2012 09:31
    Ależ nie! Oczywiście nikomu nie życzymy pośmiertnego tułania się po świecie!