Wielka miłość okrutnika

Wielka miłość okrutnika

JOANNA
Miłość zdobyłeś tajemną.
Byłam bolesną i ciemną,
serce pojmałeś z ukrycia.
ARES
Jakież cię nędze trapią,
jakież niepokoje cię łamią,
ty piękna, jeśliżem rzekł,
żem pobił i zwyciężył bojem - ?
JOANNA
To serce drży niespokojem.
Pobiłeś rycerze w boju,
lecz ja się troskam w niepokoju,
bo walczył wzajem mąż i brat,
a nie wiem, jaki walki bieg,
i nie znam jeszcze krwawych strat,
czyli mam płakać męża,
a cieszyć się brata zdrowiem,
czy bratowego zgonu
płakać, a męża kląć zabójcę - ?
 
S. Wyspiański, Noc listopadowa.
 
29 września 1791 roku przyszła na świat Joanna Nepomucena Barbara Grudzińska, pierwsza córka hrabiego Antoniego Grudzińskiego i Marianny Dorpowskiej. Małżeństwo pruskiego grafa z piękną, lecz nizebyt roztropną córką pułkownika, upływało wśród niekończących się awantur. Marianna uwielbiała przepych, wystawne życie i zabawę, a hrabia oprócz znacznego majątku, odziedziczył po ojcu ogromne długi, nie w smak mu więc było próżne życie małżonki. Po kilku latach nieudanego pożycia, nastąpił okres separacji zakończony głośnym rozwodem, którego nie uratowały ani trzy córki Grudzińskich ani nawet prostesty hrabiego.
 
Marianna długo nie pozostała rozwódką. Wkrótce na jej drodze życiowej pojawił się przystojny szlachcic z Litwy, Adam Broniec. W kręgach towarzyskich plotkowano, że ten drobny szlachcic utrzymuje się z kobiet, które uwodzi by następnie za otrzymane złoto kontynuować flirty. Marianna była dla niego wyjątkowo łakomym kąskiem. Bogata i wciąż jeszcze piękna, była przy tym głupiutka i nawina. Niedługo zajęło mu oczarowanie kobiety, która pospiesznie zakończyła sprawę rozwodu z hrabim i oddała rękę podstarzałemu amantowi. Broniec zyskał pełną kiesę, a Marianna towarzysza zabaw. Początek ich małżeństwa to również początek hucznych obiadów, wystawnych bali i przyjęć. Wir towarzyskiego życia pochłonął ich zupełnie. Trzy córki - Joanna, zwana Żanetką, Józefina i Antonina wychowywała guwernantka, pani Collins, która nie wytrzymała hulaszczego trybu życia pracodawców i wkrótce odeszła. Zajmowanie się dziećmi zupełnie nie mieściło się między kolejnymi spotkaniami towarzyskimi małżeństwa Bońców, więc dziewczęta oddano najpierw na francuską pensję mademoiselle Vaucher, następnie do domu Tekli z Bielińskich Łubieńskiej, gdzie miały dokończyć edukację.
 
Pobyt u mademoiselle Vaucher miał dobry wpływ na siostry Grudzińskie, zwłaszcza na Joannę, która już do końca życia pozostała pod wpływem nauk religijnych wykładanych przez mądrego Malherbesa. Po zakończeniu edukacji panny Grudzińskie zaczęły bywać na przyjęciach. Szybko zasłynęły swoim ułożeniem, urodą i wdziękiem, nad którym wciąż jednak ciążyła raczej marna sława matki. Najbardziej wyróżniała się Joanna, która na balach napoleońskich zyskała sobie sławę doskonałej tancerki. Mimo tego, kandydat na męża nadal się nie pojawiał.
 
Majątek rodziców topniał z każdym dniem. Panny przerabiały stare suknie i naprawiały znoszone trzewiki. Wystawne bale i huczne kolacje odbywały się coraz rzadziej, a jedyną rozrywką sióstr stały się wycieczki do rodzinnego majątku matki w Popowie. Nadszedł rok 1812. Marianna przebywająca w tym czasie wraz z córkami w Wielkopolsce, chciała uciekać przed wojną do Drezna, do wyjazdu jednak nie doszło. Po bitwie pod Lipskiem i klęsce Napoleona zamożni odetchnęli z ulgą. Zdjeto z nich obowiązek aprowizacji i danin na rzecz stacjonującego wojska. Życie towarzyskie w pałacach i dworach na nowo rozkwitło. W 1814 roku Warszawa czekała na postanowienia kongresu wiedeńskiego. W tym czasie Broniec namówił żonę do powrotu do Warszawy. Miesiąc po ich przyjeździe, do miasta zawitał brat cara Aleksandra - Konstanty Pawłowicz. Książę był pod wielkim wrażeniem nie tylko Warszawy - oczarowały go również urodziwe warszawianki. Wkrótce został mianowany głównodowodzącym armii polskiej i chętnie przedłużał swój pobyt w stolicy. W tym czasie często pokazywał się na balach i przyjęciach wydawanych na jego cześć. Na jednym z nich, miał przyjemność tańczyć - nie raz zresztą - z Joanną Grudzińską. Tak zaczęła się historia niezwykle kontrowersyjnej miłości.  
 
Książę Konstanty był człowiekiem nieokrzesanym, często wręcz agresywnym. Jego sadystyczne skłonności wyrażały się najpierw poprzez psychiczne znęcanie się nad pierwszą żoną Julią, księżniczką Sasko-Koburską, której nie darzył żadnym uczuciem, a którą został zmuszony poślubić w wieku lat 16. Z wiekiem jego osobliwe zachowania nabierały coraz intensywniejszych znamion okrucieństwa. Z lubością Konstanty znęcał się (tym razem już fizycznie), nad służbą i zwierzętami, obrażał również oficerów w czasie parad odbywanych na placu Saskim. Niestety wybuchy gniewu księcia doprowadzały niejednokrotnie do tragicznych sytuacji. Pohańbieni oficerowie, nie mogąc zmazać plany na honorze przez pojedynek z dowódcą, popełniali samobójstwa. Awanturniczego charakteru Konstantego dopełniało ponadto koszarowe zachowanie i takież maniery. Książę nie szanował dostojników kościelnych, senatorów ani żadnych wysoko postawionych cywilów. Gdy na warszawskim zamku podejmowano cara Aleksandra, rozwścieczony Konstanty siłą wyganiał wszystkich rycząc na całego gardło: won stąd, cywile, sami tylko wojskowi dziś prezentować się mają!  Ponadto nie widział niczego kompromitującego w pokazywaniu się publicznie u boku pani Friedricks. Eks-szwaczka nie miała żadnych oporów w urządzaniu Konstantemu karczemnych awantur, w czasie których drapała go dotkliwie pazurami.
 
Tymczasem Joanna Grudzińska była drobną kobietką o złocistych włosach. Nie była rodzinną pięknością - ten tytuł należał bowiem do siostry Józi. Miała jednak niezwykłą grację, żartobliwe usposobienie i pięknie tańczyła. Szybko zawróciła Konstantemu w głowie. Książę zaczął coraz częściej bywać na Grzybowie, gdzie mieszkała wojewodzina Gutakowska, przyszła teściowa Józefiny. Siostry Grudzińskie często odwiedzały starszą kobietę i coraz częściej spotykały tam Konstantego. Romans powolutku kiełkował, dobrze wychowana Joanna była jednak bardzo ostrożna. Nie przyjmowała od adoratora prezentów i nie dawała powodów do plotek. Zresztą nikt niczego nie podejrzewał. Wojewodzina miała tak nieposzlakowaną opinię w kręgach towarzyskich, że romans pod jej dachem zwyczajnie nikomu nie mieścił się w głowie. Joanna długo nie wytrzymała konkurów. W stanie rozdrażnienia nerwowego wyjechała wkrótce do przyjaciółek, panien Małachowskich by odpocząć w ich majątku w Końskich. Książę postanowił zmienić strategię (choć zależało mu na Joannie, wciąż pokazywał się w towarzystwie ordynarnej pani Friedricks, której szczególnie nie znosiła księżna namiestnikowa Zajączkowa) i zaczął bywać u państwa Brońców, gdzie spędzał długie wieczory. Wkrótce carewicz podjął ważną decyzję. Jesienią 1819 roku zażądał od swego brata cara Aleksandra zezwolenia na rozwód z księżną Julią i udzielenia zgody na ślub z Grudzińską. Car wyraził zgodę, jednak na określonych warunkach. Potomkowie Konstantego i Joanny nie będą mieli prawa do następstwa tronu. 
 
Przygotowania do ślubu przebiegały w tajemnicy przed opinią publiczną. Pilnowano sekretu do tego stopnia, że wielki książę wystarał się nawet o dyspensę od ogłoszenia zapowiedzi. Podwójny ślub Konstantego z Joanną Grudzińską odbył się 24 maja 1820 roku, najpierw w zamkowej cerkwi, następnie w kaplicy katolickiej. Hrabianka wiekiem dobiegała wówczas zaawansowanego staropanieństwa - miała dwadzieścia dziewięć lat, Konstanty był starszy od niej o lat dwanaście. Ojciec Joanny pozwolenia na ślub udzielił na piśmie, nie pojawił się jednak na ceremonii. Dopiero po zawarciu związku małżeńskiego para zaprezentowała się Warszawie.
 
Joanna Grudzińska wraz z tytułem książęcym otrzymała dobra łowickie, skierniewickie oraz Belweder. Otworzyła się przed nią kariera lwicy salonowej, jednak Joanna pozostała powściągliwa, a wrażeniami z nowego życia dzieliła się wyłącznie ze swoim dzienniczkiem. Nad małżeńskim szczęściem wciąż ciążyło widmo pani Friedricks (wówczas już mężatki). Konstanty zażądał od żony, aby utrzymywała przyjacielskie stosunki z jego kochanką, która odtąd odwiedzała księżnę w Belwederze. Pewnego dnia doszło do zupełnie groteskowej sytuacji. Car Aleksander wielką sympatią darzył Joannę i chcąc jej zrobić przyjemność, podarował piękny fortepian. Gdy pani Wiessowa (eks-Friedricks) spostrzegła w buduarze księżnej instrument, natychmiast go zażądała. Joanna za nic nie chciała prezentu oddać, ostatecznie jednak fortepian trafił w ręce kochanki. Księżna więdła w oczach przepełniona goryczą i smutkiem. Podczas jednego z obiadów w Belwederze, car poprosił Joannę, aby coś mu zagrała. Kobieta bez słowa wyjaśnień, zaczęła płakać. Aleksander postanowił sprawę zakończyć i ostatecznie rozwiązać problem pani Weiss. Kazał jej opuścić Warszawę na zawsze. Joanna odzyskała nie tylko fortepian, ale również męża i małżeńskie szczęście. Kochanka w 1824 roku zmarła "na wygnaniu".  
 
Cierpliwa i łagodna Joanna miała zbawienny wpływ na temperament Konstantego, który z każdym dniem łagodniał. Można zaryzykować stwierdzenie, że książę stał się nawet nieco sentymentalny. Jak najdroższego skarbu strzegł rękawiczek ślubnych żony, chusteczki i świecy ze ślubu. Gdy Joanna chorowała, pielęgnował ją i czuwał przy jej łóżku. Kupował piękne suknie i obdarowywał prezentami. Uwielbiał ją nie tylko mąż - cała rodzina carska darzyła Joannę wielką sympatią, przejawiającą się również materialnie w postaci czułych listów i podarunków, które jej posyłali. Księżna bardzo kochała męża, toteż szybko zaczęła przejmować jego poglądy społeczne i polityczne. Dotkliwie przeżyła śmierć cara Aleksandra, którego nazywała "aniołem pokoju" i z którym godzinami rozprawiała o literaturze. Jeszcze nie skończyła opłakiwać przyjaciela, gdy zmarła jego żona, cesarzowa Elżbieta. Car Mikołaj nie miał już tak wyrafinowanego gustu literackiego jak Aleksander (wolał raczej erotyki niż filozofię), ponadto był obłudnikiem i szczerze nie znosił Polaków, których dzielił na dwa gatunki: tych, których nienawidził i tych, którymi gardził.  Jednak Joanna postanowiła utrzymywać z nim poprawne i możliwie jak najbardziej przyjacielskie stosunki, co szybko znalazło potwierdzenie. W 1828 roku car Mikołaj nowy okręt wojenny rosysjkiej floty nazwał "Księżna Łowicka". Joanna nie mogła narzekać na niedomiar łask ze strony carskiej rodziny. Maria Teodorówna w testamencie zapisała jej nawet drogocenną kolię z brylantów.
 
Joanna dużo czasu spędzała na modlitwie. O ile carska familia nie dawała jej do tego powodów, to już własna rodzina - owszem. Lekkomyślni rodzice tonęli w długach, a szwagier Konstantego, Wacław Gutakowski księcia szczerze nie znosił, zresztą z wzajemnością. Z siostrą Józefiną, żoną Gutakowskiego, pozostawał jej więc tylko listowny kontakt. Modliła się Joanna o swoich bliskich, coraz częściej czytywała literaturę religijną i uczestniczyła w nabożeństwach. Szybko popadła w dewocję. Znajomym w ramach upominków posyłała książeczki do nabożeństwa, a matkę nawoływała do nawrócenia. Jej misją stało się również przekonanie Konstantego do wiary katolickiej. W zimnych i wilgotnych podziemiach Belwederu zorganizowała sobie kaplicę, w której spędzała długie godziny nie bacząc na wątłe zdrowie. Zaczęła przyjaźnić się z Zofią Zamoyską, jedną z największych warszawskich dewotek, która pobożności raczej nie odziedziczyła po matce, Izabeli Czartoryskiej. W kręgu jej przyjaciółek znalazła się także Tekla Górska, żona generała Nesselrode i matka Marii Calergis. Tekla przodowała w obłędzie religijnym, w który popadła w wyniku nieudanego małżeństwa. Jednak u progu powstania listopadowego dewocja Joanny przybrała zupełnie inny kierunek niż dewocja znanych jej dam. Potępiała ona wszelką działalność konspiracyjną i spiskową, uznawała bowiem, że nie należy sprzeciwiać się władzy danej od Boga. W latach 1828-29 ogłoszono żałobę narodową. Patriotyczna młodzież zrezygnowała z zabaw i przyjęć. Tymczasem Joanna u boku Konstantego zjawiała się w każdym domu, który żałoby nie przyjął i wykorzystywała każdą okazję do tańca.
 
Pod koniec lat dwudziestych XIX wieku Joanna zaczęła coraz poważniej podupadać na zdrowiu. Gdy w 1829 roku w Warszawie odbywały się uroczystości koronacyjne cara Mikołaja, nie zdołała uczestniczyć we wszystkich kolacjach i balach. Szczególnie wystawną ucztę urządzono wówczas dla warszawskiego pospólstwa na terenie między Łazienkami Królewskimi a Ujazdowem. Carska rodzina zasiadła do stołu w altanie na wzniesieniu, z której miała wygodny widok na biesiadników. Wówczas nikt nie podejrzewał, że polscy patrioci planowali wystrzelanie w tym dniu carskiej rodziny. Do zamachu jednak nie doszło.
 
Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu, konsekwentnie lekceważone przez księcia Konstantego jeszcze przez następne półtora roku. 29 listopada 1830 roku, po godzinie siedemnastej, Piotr Wysocki zmierzał w kierunku oberży w Łazienkach Królewskich. Zobaczył w oddali niezbyt wyraźną łunę nad miejscem, gdzie znajdował się solecki browar. Wiedział, że pożar budynku, będzie znakiem rozpoczęcia powstania. Nie był jednak do końca pewien, czy znajdujący się w Śródmieściu wraz ze swoim oddziałem Józef Zaliwski, dojrzał płomienie i ruszył zdobywać Arsenał.  Nie było już jednak czasu na zastanowienie. Wysocki wraz z kolegami opuścili oberżę i biegiem rzucili się do Szkoły Podchorążych Piechoty (Wielka Oficyna w Łazienkach). Chwilę później, 24 uzbrojonych mężczyzn wyruszyło do Belwederu, w którego komnatach drzemał nieświadomy niebezpieczeństwa Konstanty. Zbliżając się do pałacu, oddział podzielił się na dwie grupy. Pierwsza, sześcioosobowa, miała przedostać się przez ogród belwederski na tyły pałacu. Druga, osiemnastoosobowa grupa, zaatakowała Belweder od frontu. Zaskoczeni spiskowcy spotkali na swojej drodze zaledwie trzech strażników, w dodatku inwalidów wojennych uzbrojonych jedynie w szable. Do pałacu wdarło się dziesięciu powstańców, którzy okrzykiem "śmierć tyranowi", zaalarmowali służbę. Część pracowników uciekła, kilku udało się biegiem do leżących nieopodal koszar kirasjerów podolskich, krzycząc, że mordują księcia. Jednak jeden służący - Friese, udał się do gabinetu Konstantego, zamknął drzwi i zarządził ewakuację wewnętrznymi schodami do pracowniczych pomieszczeń na poddaszu.  Spiskowcy wdarli się do gabinetu księcia, zastali tam jednak tylko rozrzuconą pościel. Nie było już czasu na dokładne przeszukiwanie Belwederu, z koszar nadciągały rosyjskie oddziały. Spiskowcy wycofali się z pałacu na teren Łazienek. Konstanty ocalał, podobnie jak jego małżonka, która na chwilę przed atakiem na Belweder, haftowała w swoim pokoju.  
 
J.F.G. Piwarski - Belweder 29 XI 1830
Para książęca uciekła na Wierzbno, gdzie przez pięć dni mieszkała w domu francuskiego emigranta. W czasie rozmów Konstantego z delegacją Rządu Narodowego Joanna nie odstępowała męża na krok i przy każdej okazji wyrzucała swoim rodakom zdradę. Gdy wojska rosyjskie wycofywały się za Bug, Konstanty wraz z żoną udał się z nimi. Natłok wrażeń i emocji Joanna odpokutowała chorobą, a gdy jej stan się poprawił, nagle zmarł jej mąż. Księżna popadła w rozpacz graniczącą z obłędem. Gdy ciało Konstantego składano do trumny, obcięła sobie włosy i podłożyła zmarłemu pod głowę. Po smierci męża coraz bardziej chorowała. Zmarła w pierwszą rocznicę wybuchu powstania listopadowego, 29 listopada 1831 roku. Jej szczątki z katolickiego kościoła w Carskim Siole zostały rewindykowane przez rodzinę Gutakowskich. Joanna spoczęła w grobie rodzinnym w Rąbiniu, między ukochanymi siostrami.  
 
“Kostuś kochany, troskami znękany
– daj folgę kłopotom, rom tom tom!... rom tom tom!
... rom tom tom tom, rom tom tom tom!...
Po bruku burczałeś, marsowo patrzałeś
– uciekłeś bez huku, a kuku!... kuku!
... a kukuku, a kukuku!... “  - śpiewali warszawiacy po ucieczce księcia z Belwederu...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Dział:Historia