O Giuseppe co oszukał morowe powietrze

O Giuseppe co oszukał morowe powietrze

Przyjechał do Warszawy z weneckiej laguny. Zasłynął umiejętnością tworzenia tak niezwykłych i charakterystycznych sklepień w kościołach i pałacach, że nie potrzeba było wymawiać nazwiska, żeby wiedzieć, że to dzieło mogło wyjść tylko spod jego ręki. Simone Giuseppe Bellotti. Budowniczy, sztukator, przedsiębiorca budowlany. Nadworny architekt króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego.

Józef – tak potocznie nazywano go w Polsce, przybył na świat na małej włoskiej wysepce Murano, słynącej z produkcji szklanych wyrobów. Dokładna data jego urodzenia jest nieznana. Wykształcenie zdobywał w Wenecji, pracy tam jednak nie znalazł, więc w poszukiwaniu zatrudnienia udał się na wschód Europy. Około 1660 roku dotarł do Polski, gdzie osiadł na stałe. Przez wiele lat swojej pracy zyskał wielkie uznanie na królewskim dworze, toteż król obłaskawił go sporym kawałem ziemi, aby miał gdzie mieszkać na starość. Piękne tereny położone zaraz za dzisiejszymi Nalewkami, tym bardziej Bellottiemu przypadły do gustu, że wśród licznych rozlewających się tam stawów leżały niewielkie, piaszczyste wysepki. Całość przypominająca wenecką lagunę, stała się dla architekta małą ojczyzną. Na jednej z wysepek Giuseppe wystawił sobie przestronny pałac, któremu nadał sentymentalną nazwę Murano. Tak też zaczęła się historia Muranowa.

Dziś jednak nie będę zagłębiała się w zawiłe dzieje tej warszawskiej dzielnicy, bowiem historia Bellottiego jeszcze nie dobiegła końca.

Wszechstronnie utalentowany architekt zdobył sobie w Warszawie tak duże uznanie, że o współpracę z nim zabiegali najwybitniejsi – Tylman z Gameren czy Augustyn Locci. Projektował i wznosił wspaniałe budynki, wykonywał niezwykłe dekoracje rzeźbiarskie. Spod jego ręki wyszedł projekt kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, on też prawdopodobnie miał swój udział w przebudowie kościoła świętej Anny na tej samej ulicy. Jednym z największych osiągnięć Bellottiego był jednak monumentalny Pałac Krasińskich, który zaprojektował we współpracy z Tylmanem z Gameren. Wzniesiony na zlecenie Dobrogosta Krasińskiego, sprzedany w 1765 roku Koronie za uwłaczającą - tak niezwykłemu budynkowi - cenę stu tysięcy złotych, przez wiele lat służył sądom wszelakim. W pomieszczeniach pałacu mieściły się bowiem sądy: mazowiecki, referendarski, ziemiański i marszałkowski. Aż strach pomyśleć, co też się tam mogło dziać i ile razy szabla szła w ruch w obronie jednej, jedynej, najprawdziwszej prawdy.  

                           Kościół Świętego Krzyża po zniszczeniach wojennych, 1945     Kościół Świętego Krzyża Współcześnie

Bellotti miał jednak, jak zapewne każdy człowiek, kilka wad, wśród których górował brak wytrwałości w postanowieniach. Gdy nad Warszawę nadciągnęły czarne chmury morowego powietrza zbierając okrutne żniwo, architekt przerażony perspektywą niemalże nieuchronnej śmierci w męczarniach, poprzysiągł, że jeśli ocaleje on i jego rodzina, własnym sumptem wystawi figurę ku czci Matki Boskiej. Dżuma ciągle jeszcze szalała, gdy Bellotii w popłochu, z błyszczącym ostrzem Kostuszej kosy nad karkiem, rozpoczął prace nad figurą. Czas jednak upływał, zaraza słabła, nad Warszawę wróciło słońce, a z nim zdrowe powietrze. Ostatnie trupy spalono, aby uniknąć ponownej epidemii. Tymczasem Giuseppe coraz pewniej stąpał po ziemi. Śmierć przestała wisieć nad jego domem, więc architekt stracił zapał do realizacji swojej obietnicy. Figura Matki Boskiej Passawskiej, niedokończona czekała w pracowni artysty na lepsze czasy, które zresztą wkrótce miały nadejść. Oto Jan III Sobieski, w wielkiej chwale wrócił spod Wiednia. A jak najlepiej podziękować za tak chwalebne zwycięstwo? Bellotti pobożnemu królowi odpowiedział na to pytanie, podsuwając pomysł wystawienia Matce Boskiej pomnika jako wotum za wiktorię wiedeńską. I tak oto nieświadomy podstępu król ufundował ukończenie pomnika, który stanął na Krakowskim Przedmieściu na trakcie wiodącym do Królewskiego Zamku. Jak mówi przysłowie: wilk syty i owca cała. Wilk tym bardziej syty, że choć słowa danego Matce Boskiej nie dotrzymał i za figurę zapłacił król, to do dziś tabliczka na pomniku głosi:

wśród pomyślnych dla świata chrześcijańskiego chwil ku przejasnej ich pamięci ten pobożnej wdzięczności monument na gruncie za burmistrzostwa Dawida Zappio przez miasto Warszawę oddanym Bogarodzicy Passawskiej, Józef Bellotti, Włoch, własnym sumptem wystawił”.

Szczwana bestia!

Historia pokazała jednak, że mimo wszystkich szachrajstw jakich dopuścił się Bellotti, jego zamiary nie mogły być aż tak złe. Figura wystawiona jako wotum za podwójne ocalenie – architekta przed zarazą, a Jana III Sobieskiego przed Turkami, przetrwała wszystkie zawieruchy wojenne jakie przez kilka wieków przetoczyły się przez Warszawę, stając się symbolem prawdziwej niezłomności.

 

 Nie dla nas Plazy, Waldorf-Astorie,
 Nasza ojczyzna parafiańszczyzna,
 Czerwona cegła budki dróżnika,
 Bizancjum koszar mikołajewskich,
 Czworaki dworskie nisko przysiadłe.
 Jak gdyby chciały zmylić historię,
 Która spisując cyfry przepadłe
 Czerwoną kreską bilans zamyka.
 Bzy i kasztany ścianą za oknem,
 Kubeł blaszany, z którego chlust
 Spada wieczorem błękitną smugą
 Bratkom kwitnącym prosto do ust.
 Księżyc i żaby. w dobrym fotelu,
 Co się starzeje jak nasz rówieśnik,
 Siadłbyś wieczorem.
 Dałbym ci książkę starą, dziecinną,
 W szarej okładce miejskiej czytelni.
 Kto długo nocą wiosenną nie śpi.
 Okna otwiera w dusznym hotelu,
 W tej starej książce młodość odnajdzie
 Jak płatek róży i znajdzie sen.
 Za długo oczy, serce twe nużył
 Pejzaż nieludzki, obraz nic nasz.
 Są jeszcze przecież mroczne podwórza,
 Gdzie się o zmierzchu z ruin wynurza
 Czas rozpoznany, jak z fotografii
 Wyblakła, szczupła uczniowska twarz.
 Czekały w Parku znajome drzewa,
 Letnie wieczory i na Krakowskim
 Niebieskie szybki starej latarni,
 W liściach na skwerku, gdzie Matki Boskiej
 W złotej koronie posąg się czerni.
 Gdy niebo obce, świat naruszony
 Nieziemską łuną barwi obłoki,
 Gdy słychać pierwsze pomruki gromu,
 Jak ten, co trwożnie przyśpiesza kroku,
 Aby przed burzą zdążyć do domu,
 Ukryć się trzeba wśród rzeczy bliskich,
 Drzew, ulic, mebli, ruin i mroku,
 Jak wśród przyjaciół, najbliższych krewnych...
 Młodość porywi1, trawi gorączką,
 A wiek przybliża, schyla ku ziemi,
 W której spoczniemy uspokojeni.
 O, jakże mogłeś skokiem szalonym
 W new-yorskich ulic runąć kaniony.
 Ty staromiejski - z czterdziestu pięter!
 Lotem podniebnym, o, jakżeś mógł
 Tak trzasnąć głową w new-yorski bruk,
 Jak pięścią gniewną.
 

 Antoni Słonimski, Jan Lechoń 


Dział: