Wódka, duchy i niedocieczona choroba

Wódka, duchy i niedocieczona choroba

Wśród hulaków, utracjuszy, książę Stasiu triumfy święcił.
Wódce, winie i kobietom, krótkie życie swe poświęcił.
W poniedziałek średniowieczny, w gęstym mroku Mansjonarii
Z inspiracji pani Bony, oddał ducha - Pannie Marii.

I choć wiersz jest niewybredny, to posiada morał taki:
Lepszy żywot wieść spokojny, niż pijaka i hulaki.

   

Krótki wierszyk sklecony naprędce na potrzeby tego o czym będzie za chwilkę mowa, pozostawię bez komentarza, przechodząc od razu do dalszej części programu. Postanowiłam się jednak nieco wyłamać z wdzierającej się już atmosfery wszechobecnej szczęśliwości związanej z nadchodzącymi Świętmi Bożego Narodzenia i poruszyć temat dosłownie ocierający się o śmierć. Ale nie tylko o śmierć, bo będzie też wódka, kiełbasa i upiory.

To kuriozalne z pozoru połączenie, sensu nabiera dopiero wtedy, gdy dowiadujemy się, o co właściwie chodzi. A chodzi o historię domu stojącego w miejscu, gdzie zbiega się Plac Zamkowy z ulicą Świętojańską. Kamienica od paru lat jest znana głównie z tego, co się w niej zagnieździło – czyli z przybytku gastrycznej rozpusty, którego zacną właścicielką jest znana z telewizji pani kucharka o lokach blond. Dociekliwi kamienicę znają raczej pod nazwą „Dom nad Kanałem”, „Mansjonaria” lub „kamienica Kościelskich” i tych nazw będę się trzymać w trakcie opowiadania.
 Kamienica KościelskichŻeby znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla tej historii, należy na chwilę przenieść się w mroczne wieku średnie, kiedy w miejscu kamienicy był jeszcze pusty plac. Teren należał do zespołu zamkowego, był więc własnością rodziny książęcej. Parcelę leżącą nad strumykiem spływającym do Wisły (stąd późniejsza nazwa „Dom nad Kanałem”), księżna Anna Holszańska „na wieczność” podarowała Kolegium Księży Mansjonarzy. Wkrótce na działce wyrósł murowany budynek, który na długie lata stał się siedzibą psałterzystów. Najciekawsze dzieje tej kamienicy zaczynają się jednak pół wieku później, w 1524 roku, gdy w murach domu Mansjonarzy umiera książę mazowiecki Stanisław. Brat Janusza III, ostatniego księcia z dynastii Piastów, słynął z prowadzenia hulaszczego trybu życia. I nie dość, że szczególnie upodobał sobie alkohol (traktowany właściwie jako jeden gatunek trunku – książę gustował we wszystkim, co zawierało tak zwane procenty) i kobiety, to w dodatku wyjątkowym był utracjuszem. Szczęście w nieszczęściu, że księciu się zmarło w młodym wieku, bo byłby przepił nawet Curię Maior.

Śmierć księcia, w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat wzbudziła podejrzenia, czy aby ktoś do niej swej łaskawej ręki nie przyłożył. Powołano komisję, która zajęła się śledztwem. Owocem śledztwa były natomiast liczne wyroki - nie było bowiem pewności co do tożsamości zamachowca. Na wszelki wypadek torturowano i mordowano z wyjątkowym okrucieństwem wszystkich, którzy ewentualnie mogliby się do śmierci Stanisława przyczynić, a wśród skazańców znalazły się również dwie niewiasty. Podejrzane o otrucie księcia, zostały wtrącone do „Piekiełka”, gdzie zajęto się nimi z wyjątkową, jak na kata przystało, troskliwością. Od czasu męczeńskiej śmierci kobiet, coś w kamienicy przy Świętojańskiej 2, zaczęło niepokoić lokatorów. Kościół katedralny świętego Jana XVII wiek A to jakiś przedmiot nagle spada ze stołu, a to mebel się przesunął, to znów słychać dziwną rozmowę...i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w pustym domu przedmioty raczej same się nie przesuwają, pomijając już możliwość prowadzenia przez nie ożywionej dyskusji. Zaczęto plotkować, że po Mansjonarii grasują rozwścieczone duchy zamęczonych w „Piekiełku” kobiet, podejrzanych o otrucie księcia Stanisława. I nie ma się co duchom dziwić, że szukają zemsty za niesprawiedliwy wyrok. Książę może i padł ofiarą zatrucia, ale raczej alkoholowego...Choć okoliczności śmierci nigdy nie zostały wyjaśnione. Lekarz stwierdził zgon w wyniku „niedocieczonej choroby” młodego potomka Piastów, a sprawa zatrzęsła ponownie opinią publiczną zaledwie dwa lata później. W 1526 roku, wieku dwudziestu czterech lat, ducha wyzionął brat Stanisława, książę Janusz III. Okoliczności jego śmierci również pozostały spowite gęstą mgłą tajemnicy.
Kamienica, mimo lokatorów z zaświatów, bynajmniej nie popadła w niełaskę i zapomnienie. Pod koniec wieku XVI kamienica przeszła gruntowny remont pod okiem prawdziwego mistrza renesansu, twórcy i wykonawcy projektu zabudowy Zamościa. Wiek osiemnasty budynek przetrwał bez większych emocji. Konkretne zmiany przyniosły Mansjonarii pierwsze lata XIX wieku, kiedy jej pomieszczenia zostały przeznaczone na nieco mniej pobożny cel, niż ten, któremu dotychczas służyła. Na froncie budynku mieścił się bowiem skład win Wincentego Sonnera. W połowie lat pięćdziesiątych wina ustąpiły miejsca cukierni Zygmunta Plocera. Pod koniec lat sześćdziesiątych drogą licytacji Mansjonaria przeszła w ręce Franciszka Szpringera. Nowy właściciel budynek wyremontował i rozpoczął działalność, którą z racji pewnej specyfiki, można by było nazwać hołdem złożonym pamięci księcia-hulaki. Oto w kamienicy znalazł się prawdziwy pierwowzór warszawskich barów typu wódka + zakąska. Szpringer bowiem postanowił połączyć dwa intratne przedsięwzięcia: wędliniarnię i sklep z wódkami, które istniały do wybuchy pierwszej wojny światowej. Mansjonaria W 1918 roku, kamienicę kupił i swym sumptem odbudował człowiek wielkiej kultury – wydawca, poeta, mecenas literatury i sztuki – Władysław Kościelski, znany z najlepszego dotychczas przekładu Fausta Goethego.Drugą wojnę światową kamienica przetrwała w stanie całkiem dobrym na tle całego Starego Miasta, choć jest to rzecz dość niezwykła. Powstańcy u wylotu Świętojańskiej zbudowali barykadę, a to wiązało się z pewnymi konsekwencjami. Niemniej jednak do dziś możemy oglądać renesansowe obramienia okien i gotyckie detale, tak rzadko występujące w doświadczonej wojną Warszawie.

 Obecnie w murach kamienicy mieści się wspomniana już wcześniej restauracja, a gdy światła zgasną i zamilknie gwar wesołych rozmów, dwie niespokojne postacie strącają ze stołów starannie przez kelnerów ustawione kieliszki...