Widmo w czarnych koronkach

Widmo w czarnych koronkach

Był rok 1915.  Izabela w swoim luksusowym, siedmiopokojowym apartamencie w Alejach Ujazdowskich szykowała się do wyjścia. Spojrzała w lustro. Elegancka, koronkowa suknia doskonale podkreślała jej kobiecą figurę. Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Tego wieczoru musiała wyglądać olśniewająco.  

Zakładała właśnie brylantowe kolczyki, gdy do drzwi apartamentu zadzwonił dzwonek. Pospiesznie umalowała usta, założyła rękawiczki i jeszcze raz zerknęła w swoje odbicie, po czym udała się do wyjścia. Chwilę później odziana w czarną koronkę Izabela w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, zniknęła za drzwiami dorożki.

Wieczór udał się znakomicie. Najpierw opera. W czasie spektaklu wszytkie oczy zwrócone były właśnie na nich. Izabela, jak zawsze wytworna i elegancka w towarzystwie przystojnego pułkownika huzarów, to dopiero temat do plotek! Po operze wyśmienita kolacja w restauracji „Stępka” na Wierzbowej 9 i przed północą leniwy powrót w Aleje.

Roześmiana para weszła do luskusowego apartamentu. Przez chwilę słychać było ich kroki, srebrzysty śmiech Izabeli i ożywioną rozmowę. Chwilę później z mieszkania dobiegł rozpaczliwy krzyk kobiety. Padło kilka strzałów. Wkrótce nadbiegła pomoc, było już jednak za późno. W ostatnim pokoju, gdzie mieściła się sypialnia, leżało pozbawione życia ciało młodej kobiety w czarnej, koronkowej sukni. Poprzewracane meble, pozaginane rogi dywanów i pootwierane wszystkie drzwi wskazywały na to, że Izabela usiłowała uciec przed oprawcą.

Wieść o morderstwie szybko rozniosła się po całej Warszawie. Wszystkie dzienniki rozpisywały się na ten temat, a każdy dziennikarz chciał dowieść prawdy. Mimo takiego nagłośnienia zbrodni, po ciało tragicznie zmarłej kobiety nie zgłosił się nikt z rodziny. Wkrótce odbył się pogrzeb, z konieczności urządzony przez właściciela kamienicy, w której Izabela wynajmowała apartament. Na cmentarz przybyło kilku gapiów. Nie pojawił się nikt z rodziny, przyjaciół czy znajomych kobiety.

Po zakończeniu śledztwa przed kamienicznikiem stanęło wyzwanie wynajęcia komuś bogato urządzonego apartamentu. Lokatorów nie brakowało, jednak każdy z nich po jednej spędzonej w mieszkaniu nocy, zaraz pakował się i czym prędzej z niego uciekał w pośpiechu oddając właścicielowi klucze.Ujazdowskie 43

Upłynęło kilka miesięcy, gdy do mieszkania sprowadziło się dwóch oficerów. Słyszeli oni pogłoski o duchu zastrzelonej kobiety, nie dawali im jednak wiary. Wkrótce przywieźli z koszar własne łóżka i pościel. Zajęli jednak tylko część apartamentu, zgodnie decydując, że całe mieszkanie nie jest im potrzebne. Pozamykali więc na klucz większość pokojów, zostawiając sobie jedynie sypialnię na samym końcu i gabinet, w którym niegdyś mieścił się buduar i salonik Izabeli.

Oficerowie do apartamentu sprowadzili się pewnego jesiennego popołudnia. Poodsłaniali okiennice, oprawili lampy naftowe zanim zapadnie zmrok i przygotowali w lichtarzach kilka świec na wszelki wypadek (elektryczność w mieszkaniu była odcięta). Rozłożyli swoje skromne łóżka, rozmawiali i czytali gazety. Nie zapomnieli jednak o historii, którą próbował ich straszyć dozorca. Chcąc ustrzec się przed mistyfikacją z jego strony, postanowili uzbroić się w broń i strzelać do każdego, kto wtargnie do mieszkania.

Odwaga wkrótce zaczęła ich opuszczać. Zbliżała się północ i nic nie zapowiadało żadnych niezwykłych zdarzeń, jednak w powietrzu coś wisiało...Jeden z oficerów wstał, podszedł do okna i otworzył je, wpuszczając do mieszkania powiew chłodnego, jesiennego wiatru. Płomienie świec zadrżały. Drugi oficer nie mogąc się skupić nad lekturą, nerwowo spojrzał na zegarek, po czym podszedł do stolika i nalał do dwóch kieliszków trochę koniaku. Panowie wypili zawartość kieliszków. Nerwowa atmosfera nieco opadła. Wrócili więc na swoje miejsca i ponownie oddali się lekturze. Teraz tylko miarowe tykanie zegara mąciło ciszę, więc jeden z oficerów zatrzymał go na godzinie 23.55. Chwilę później zatrzymany zegar zaczął wybijać dwudziestą czwartą. Mężczyźni ze zdziwieniem spojrzeli na w jego kierunku i zobaczyli, że choć wybija godzinę, wahadło pozostaje nieruchome!

W pokoju ściemniło się, a płomienie świec zadrgały nerowowo. W tym samym czasie w saloniku z łoskotem spadło na ziemię lustro, a po mieszkaniu echem rozniósł się srebrzysty, kobiecy śmiech. Ledwie śmiech ustał a z pokoju dobiegło głośne „ratunku” i padło kilka strzałów. Mężczyźni zerwali się i pobiegli do saloniku. Oprócz poprzewracanych krzeseł i mebli nie zastali w nim nikogo. Przerażeni rozejrzeli się po pomieszczeniu. Wtem usłyszeli za ścianą odgłos kroków i trzaskanie drzwiami – ktoś bez trudu przechodził przez pokoje, które kilka godzin temu zamknęli na klucz. Kroki zbliżały się. Chwycili więc za rewolwery, gotowi w każdej chwili strzelić do intruza. Ktoś pociągnął za klamkę, drzwi uchwyliły się wpuszczając podmuch wiatru, który zdmuchnął świece.

Napięcie sięgało zenitu, a czas jakby zatrzymał się na chwilę. Światło ulicznej latarni padło na uchylone drzwi. W szparze mężczyźni zobaczyli odsłoniętą do łokcia rękę kobiety naciskającą klamkę. Jeden z nich nie wytrzymał napięcia i strzelił. Rozległ się przeraźliwy krzyk zranionej. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Na podłodze lśniła szkarłatna krew. Obydwaj oficerowie przezwyciężając strach rzucili się w pogoń za ranną. Otworzyli zbroczone krwią drzwi i ujrzeli oddalające się widmo kobiety ubranej w czarną, koronkową suknię. Biegli za nią przez wszystkie pokoje, aż dotarli do ostaniego, od strony ulicy Wilczej. Duch kobiety zniknął w dzielącej mieszkanie od ulicy ścianie, zostawiając tylko ślady krwi na wysokości wyciągniętych rąk.   

Stanęli jak wryci, z przerażenia nie mogąc powiedzieć ani słowa. Gdy zjawa przenikała przez ścianę, silny wiatr strącił kilka drobnych przedmiotów z biurka, otworzył skrzypiące drzwi starej, mahoniowej szafy i zatrzasnął drzwi do pomieszczenia. Oficerowie rzucili się do ucieczki, na szczęście drzwi bez trudu dały się otworzyć. Dostali się do swoich pokojów, gdzie w milczeniu przesiedzieli do świtu.

Rano mieszkanie było wolne.  

Ujazdowskie 43

***

Legendę tą, można by było potraktować z przymrużeniem oka...jednak wszyscy, którzy mieli okazję wejść do kamienicy, czym prędzej ją opuszczają w poczuciu, że coś tam jest nie tak. Nie wierzycie? Oto jeden ze współczesnych dowodów: http://www.rp.pl/artykul/787424.html

Kamienica na rogu Alej Ujazdowskich i Wilczej została zbudowana w roku 1882 według projektu Jana Kacpra Heuricha. Po wojnie rozebrano zachodnią oficynę kamienicy, usunięto zdobienia elewacji oraz chełmy zdobiące narożnik kamienicy.

Dziś budynek stoi przy jednej z najbardziej reprezentatywnych ulic Warszawy, strasząc pustymi oknami. Teraz już wiemy dlaczego ;-) 

Do powyższej opowieści dodałam trochę swojej wyobraźni oraz imię głównej bohaterki.

Zdjęcia oraz informacje o kamienicy pochodzą ze strony: http://www.warszawa1939.pl

Komentarze

  1. Portret użytkownika Pati
    Pati 09-03-2013 22:00
    Ciekawa legenda tym bardziej, że mieszkam vis a vis i nigdy o niej nie słyszałam nawet od lokatorów tejże kamienicy :)
  2. Portret użytkownika Danuta
    Danuta 29-05-2018 19:16
    Ód 4o lat zagladam w te okna Musi to byc prawda Caly czas nie zamieszkale Teraz wisi jakaś flaga Zobaczymy Od 40 lat znam te historje
  3. Portret użytkownika Jonasz
    Jonasz 09-11-2019 23:02
    Mój tata opowiadał mi, że po wojnie było w tej kamienicy jakieś biuro, w którym pracował. Było to jakoś na przełomie lat 40. i 50., szczyt zimnowojennej histerii, wobec czego pracownicy pełnili całonocne dyżury w pudynku. Raz padło na tatę i co prawda nie widział duchów, ani nie słyszał kobiecego śmiechu, ale całą noc wydawało się, że ktoś chodzi po pokojach, słychać było stukot kroków i skrzypienie parkietów. Oczywiście nikogo nie udało się znaleźć, choć były pozapalane wszystkie światła - elektryczność działała i była odporna na powiewy.