Wylękniony bluźnierca
Wylękniony bluźnierca
Dziś będzie zupełnie inaczej niż dotychczas. Dlaczego - opowiem Wam krótką historię. Jakiś czas temu miałam sobie wybrać książkę, którą chciałabym na prezent urodzinowy od brata, ale w księgarni nie znalazł tej, której tytuł podałam. Stanęło więc na tym, że po prostu sama ją sobie kupię jak spotkam. Przypadek chciał, że nie spotkałam w kolejnej księgarni, a że fundusz książkowy został zasilony i szkoda go było od razu nie roztrwonić, zaczęło się polowanie. A może tą, a nie, tamta ciekawsza! O! Wznowili wydanie tamtej! A może tegoroczną noblistkę? Po godzinie gorączkowych poszukiwań, zrezygnowana podeszłam do działu nowości. Stoję, studiuję kolejne tytuły i czuję na sobie czyjś wzrok. A to Tuwim patrzy na mnie z okładki. Nie było rady - fundusz książkowy uszczuplony, Tuwim spakowany w kolorową folię jedzie ze mną do domu.
Zaczęłam więc przygodę z kolejną biografią - gatunkiem, którego długo nie darzyłam większą sympatią. Kolejną, ponieważ kilka już za mną. Nigdy nie zapomnę pierwszej biografii (w wersji książkowej oczywiście), jaką kiedykolwiek czytałam. Choć nazwanie książki Stanisław August Stanisława Cata Mackiewicza biografią, może wywołać pewne kontrowersje. Jest to bardziej felieton historyczny niż biografia, ale o nim jeszcze kiedyś opowiem. Wracam zatem do Tuwima.
Kiedy książka zaczyna się słowami: Śmierci Tuwima towarzyszyła anegdota, to ja już wiem, że to był dobry wybór. Nie oceniaj książki po okładce, oceń ją po pierwszym zdaniu. W pierwszym zdaniu zawarta jest wizja autora jak dzieło powinno wyglądać. Jeśli pierwsze zdanie nie porywa, nie zachęca do dalszej lektury, to znaczy, że coś nie poszło. Nie jest to oczywiście reguła, ale większość książek, które przeczytałam, ma naprawdę niezły początek. Wydaje mi się jednak, że to nie działa jak reklama, że to nie jest lead jak w prasie. Zadaniem pierwszego zdania nie jest celowe zachęcenie czytelnika do kupienia czy przeczytania książki. Pierwsze zdanie nie ma zadania, jest początkiem, takim jakim powinno być - i dlatego jest dobre. Pierwsze zdanie w książce to po prostu synteza całego dzieła. Dla przykładu wracam do książki Mackiewicza: Edward VIII, król Wielkiej Brytanii, stracił koronę przez kobietę.
Spoglądam na podręczną biblioteczkę - nie pomyliłam się. Wyciągam kolejne książki, które uważam za dobre. Losowo wybrałam kilka różnych gatunków. W każdej z nich pierwsze zdanie to ruchome piaski. Wpadłeś i już się nie wywiniesz, musisz przeczytać.
Książkę Mariusza Urbanka Tuwim. Wylękniony bluźnierca, czyta się jednym tchem. Dobrych parę lat temu z taką samą pasją czytałam nocami Opowieści z Narnii, Niekończącą się opowieść, kolejne części Ani z Zielonego Wzgórza, Harrego Pottera i dziesiątki książek, które po prostu na długie chwile przenosiły w ciekawszy, bo inny świat.
Biografia Juliana Tuwima napisana przez Mariusza Urbanka została poparta bogatym materiałem źródłowym, jednak swobodny, literacki język nie pozostawiają złudzeń: to nie jest kolejny fachowy, acz nudny naukowy wywód. To żywa opowieść o niezwykłym człowieku - nie dobrym czy złym, tylko jakim był, jakim sam siebie postrzegał i jakim postrzegali go inni. Historia człowieka, który zmagał się nie tylko ze światem zewnętrznym, krytyką, brakiem zrozumienia zarówno dla jego twórczości jak i dla stylu życia czy antysemityzmem. To opowieść o niezwykle pracowitym mężczyźnie, który zdobył sławę, podziw i rozgłos, a nigdy się nie zatrzymał. Wciąż czegoś szukał, do czegoś dążył, a jego zainteresowania zmieniały się jak w kalejdoskopie. Życie Tuwima to kompozycja zmiennych, z niewielką ilością stałych. Do tych ostatnich możemy zaliczyć poezję, bibliofilstwo i żonę Stefanię. Czy przyjaciół także? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Drogi Tuwima, Lechonia, Wieniawy rozeszły się w najtrudniejszym dla wszystkich momencie - w czasie II wojny światowej.
Autor opisuje miejsca, ludzi i wydarzenia z życia poety w niezwykle wiągający, choć nie malowniczy sposób. Nie ma tu przywiązania do drobiazgu, szczegółu, detalu. Autor nie wymalował całej Warszawy doby dwudziestolecia międzywojennego, nie napisał jak wyglądała "Mała Ziemiańska". Tu nie ma markizy, która wyszła z domu o piątej. Tu jest Tuwim, z którym po prostu wchodzimy do Ziemiańskiej i siadamy przy stoliku, żeby napisać primaaprilisowe ogłoszenie do "Kuriera Porannego" w typie absurdu na kosmiczną miarę zakrojonego. Siedząc między Słonimskim i Tuwimem w dorożce ryczymy ze śmiechu tłukąc się po całym mieście i szukając wydawcy dla Kalendarzyka encyklopedyczno-informacyjnego "Pracowita pszczółka" , w którym po raz pierwszy w dziejach spisano alfabetycznie liczby od jednego do stu, choć tak naprawdę kalendarz zaczynał się od czwórki i kończył na trzydziestu dziewięciu. Niemal czujemy jego strach, kiedy atmosfera wokół Tuwima zaczyna się zagęszczać, a on sam wiedział, że Polacy mi nie pomogą bo jestem Żydem, a Żydzi - bo Polakiem. W biografii Urbanka nie ma rzeczy zbędnych, ani jeden akapit nie wywołał u mnie znużenia. Czytałam z zapartym tchem i mam nadzieję, że jeśli sięgniecie do tej lektury, Wasze wrażenia będą podobne.
Amalia Szałachowska
***
Mariusz Urbanek, Tuwim. Wylękniony bluźnierca. Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2013.