Maison de la Ciuch, czyli o bazarze na placu Szembeka
Maison de la Ciuch, czyli o bazarze na placu Szembeka
I kiedy po drabinach dymu
Już się w niebiosa wspinała Warszawa,
Aby dalekim prapokoleniom
Na wysokościach
Zaświecić kiedyś mitem astralnym,
Ognistą legendą,
A tutaj zostać wygasłym kraterem,
Kraterem wulkanu do dna wykrwawionym -
Dnia Osiemnastego Stycznia roku Tysiąc Dziewięćset
Czterdziestego Piątego,
Na rogu Ruin i Kresu,
Na rogu Gruzów i Śmierci,
Na rogu Zwalisk i Zgrozy,
Na rogu Marszałkowskiej i Jerozolimskiej,
Co padły sobie w płonące objęcia,
Żegnając się na zawsze, całując płomiennie -
Zjawiła się pękata warszawska babina,
Nieśmiertelna paniusia z chusteczką na głowie,
Postawiła, dnem do góry, skrzynkę na rumach,
Podparła ją - meteorem: jakimś szczątkiem Miasta
I zawołała nieśmiertelnym tonem:
"Do chierbaty, do chierbaty,
Do świeżego ciasta!" *
Na dalekim Grochowie - tam, gdzie hrabia Piotr Szembek, uczestnik wojen napoleońskich i generał powstania listopadowego ma plac poświęcony swej pamięci - wyrosło przed wojną targowisko. Jednak jego zawrotna kariera rozpoczęła się dopiero po wojnie. Choć nie pozostawił po sobie tak wielu anegdot, legend i opowieści jak Kercelak i nie powtórzył ogromnego sukcesu "Różyca", to jednak miał swój nieodparty urok, a to przede wszystkim za sprawą "ciuchów".
Przed wojną na placu przy ulicy Zamienieckiej handlowano głównie warzywami, owocami i mięsem. Niekiedy z wypełnionej po brzegi furmanki, jakiś człowiek handlował starzyzną, a czasami można tu było kupić nawet konie.
Prawdziwy rozkwit handlu na tym terenie nastąpił niedługo po zakończeniu II wojny światowej. W nędznych budach i kramach można było znaleźć dary, które trafiły do Polski w paczkach UNRRA. Jednak tym, co najbardziej przyciągało ludzi z całej Warszawy na ten daleki wschód, były "ciuchy". Sprzedawano tam odzież, głównie używaną i pochodzącą z paczek. Handlarki szybko nauczyły się odwzorowywać najchętniej kupowane wzory francuskie i włoskie, aż doszło do sytuacji, w której oryginał wyjęty prosto z paryskiej paczki, miał o wiele mniejszą wartość niż jego polski naśladowca. Kramarki bowiem traktowały swoje na równi z obcym, a nawet wyżej - w myśl zasady "dobre, bo Polskie".
Bazar ulokował się naprzeciw wspomnianego wcześniej placu przy Zamienieckiej i za sprawą przedsiębiorczych handlarek szybko przerodził w "salon warszawskiej mody". Tu ściągali eleganci z całej Warszawy by uzupełnić zapas kolorowych skarpetek i przy okazji poprzyglądać się co tam ciekawego mają w "ciuchach".
W czasach późnego PRL-u, na bazar na placu Szembeka trafiały już nie paczki UNRRA ze swą marną zawartością (ponoć tylko w jednej na 15 paczek były papierosy!), a prawdziwe paczki z Zachodu. Dzięki temu w "ciuchach" można było zdobyć oryginalne, choć nieco nadgryzione zębem czasu dżinsy, prawdziwe skórzane kurtki amerykańskich lotników i płyty Jimiego Hendriksa.
Owe "ciuchy" miały jeszcze długo po zakończeniu wojny swoją zasługę w odbudowie nie tyle samej stolicy, ile stołecznej mody. Nadeszły jednak nowe, wspaniałe czasy i zmienił się bazar Szembeka. Część handlarzy przeniosła się do nowego centrum handlowego, a po stoiskach z zachodnimi dżinsami i płytami Hendriksa nie ma już śladu. Słyszałam jednak, że nadal można w wąskich, bazarowych uliczkach znaleźć domowej roboty pierogi.
*Fragment wiersza Juliana Tuwima Ab urbe condita, obrazowo opisujący handel odradzający się w nieostygłych jeszcze z wojennej pożogi ruinach.
***
Zdj. pochodzi z tej strony.