Burzliwe dzieje warszawskich mostów - Most Zygmunta Augusta

Burzliwe dzieje warszawskich mostów - Most Zygmunta Augusta

Burzliwe dzieje warszawskich mostów i historia powstawania kolejnych konstrukcji, które miały ujarzmić groźną Wisłę, fascynuje mnie już od dłuższego czasu. Do czerwca zeszłego roku nie myślałam, że kiedykolwiek podejmę ten temat, który wydawał mi się trudny z podstawowej przyczyny, jaką jest brak wiedzy technicznej. Dotychczas, do opisania mostu wskazywanego w trakcie oprowadzania grupy, wystarczało mi kilka przymiotników, jak: piękny, zniszczony, odbudowany, wspaniały, nieistniejący, remontowany. Słownictwo fachowe ograniczało się zwykle do wyrazów: most, przęsła, kratownica (jeśli wspominałam o moście Kierbedzia) i pylon, będącego szczytem mojej finezji.

Dziś przyszedł czas na pierwszą odsłonę cyklu, czyli most Zygmunta Augusta. Pierwszy warszawski most stały, który choć wytrzymał zaledwie 30 lat, zdążył przez ten czas zapisać się w pamięci naocznych świadków, jako ars mirabilis i wybitne dzieło swojej epoki. Co złożyło się na niezwykle pochlebną opinię o warszawskim moście? Dlaczego znajdujemy w opisach polskich i zagranicznych autorów zachwyty nad drewnianą konstrukcją, która powstała w czasach, gdy mosty nie były już żadną nowością w miastach europejskich? Aby uzyskać odpowiedź na te pytania, musimy na chwilę przenieść się w czasie i przestrzeni.

Jest listopad roku 1409. W Brześciu nad Bugiem właśnie trwa tajna narada między Władysławem Jagiełłą i Wielkim Księciem Witoldem, której postanowienia po latach spisał Jan Długosz (nomen omen Jan Długosz – ojciec, walczył pod Grunwaldem):

Nakazuje nadto zbudować most spoczywający na łodziach, nigdy przedtem nie oglądany, a jego budowę powierzył król Władysław staroście radomskiemu Dobrogostowi Czarnemu z Odrzywołu, szlachcicowi herbu Nałęcz. Budował zaś ten most w Kozienicach na koszt króla potajemnie pewien znakomity mistrz Jarosław i cała zima zeszła na jego budowie.

Latem 1410 roku król Władysław Jagiełło na czele wojska, korzystając z wzniesionego na jego rozkaz mostu łyżwowego, przeprawił się przez Wisłę i wyruszył na wojnę z Zakonem Krzyżackim. Wieść o niebywałym przedsięwzięciu szybko dotarła do Ulricha von Jungingena. Wielki mistrz zadrwił jednak z doniesienia, nie wierząc w ani jedno słowo. Szczegółową relację z tego wydarzenia znajdziemy również u Długosza:

[…] powiedz nam, proszę, o moście, jak powiadają, król polski zbudował go w powietrzu?

Dobiesław: Widziałem – powiada – most zbudowany w przemyślny sposób ze statków, umieszczony nie w powietrzu [...], lecz na rzece Wiśle. Na moich oczach przeprawiło się nim przez Wisłę suchą stopą całe wojsko królewskie, także wielkie działa i nie zauważono, by drgnął pod ciężarem.

Mistrz zaś pruski Ulryk, zaśmiawszy się wzgardliwie […] powiada: Przybyli bowiem nasi najwierniejsi zwiadowcy, donosząc, że król polski Władysław kręci się nad rzeką Wisłą, objeżdża ją i usiłuje się przez nią przeprawić, ale nie może. Już wielu jego ludzi, którzy szukali brodów, utonęło w falach. A Witold przebywa nad rzeką Narwią i nie śmie jej przekroczyć.

Z kolei w drugim tomie książki Starożytna polska, znajdziemy krótką odpowiedź mistrza na niedorzeczne jego zdaniem historie:

Bajki to są w niczym do prawdy nie podobne.

Brak wiary w pomysłowość Władysława Jagiełły i polską myśl techniczną, wkrótce zaprowadziła Ulricha w czarną krainę wieczności.

Most łyżwowy spod Czerwińska był niebywałym osięgnięciem. Nie z uwagi na czasy, a raczej na samą Wisłę, rzekę szeroką, kapryśną i rwącą, zupełnie inną od swoich europejskich sióstr, którą przy pomocy 500 metrowego mostu na łodziach, ujarzmił niejaki mistrz Jarosław. Trzeba było jednak kolejnych 150 lat, aby w Warszawie powstał pyszny most, dzięki któremu Wisły grzbiet nieujeżdżony wszyscy deptać mogli.

Dlaczego do 1573 roku miasto sejmowe, ośrodek polskiego parlamenatryzmu, pozbawione było mostu?

Zróbmy znów kilka kroków w przeszłość. Mamy rok 1526. W podejrzanych okolicznościach umiera ostatni książę mazowiecki Janusz III (czytaj więcej). Warszawa, nieduże prowincjonalne miasto z niezłą perspektywą rozwoju z racji położenia na przecięciu szlaków handlowych, zostało wraz z Mazowszem inkorporowane do Korony. Wydarzenie to, które wpłynęło na późniejsze losy miasta, w latach dwudziestych XVI stulecia, wciąż nie było wystarczającym powodem, aby od razu nadwerężać budżet i stawiać most, bo właściwie co miałby ze sobą łączyć? Warszawa przez lata rozwijała się na lewym brzegu, na skarpie, która chroniła nie tylko od powodzi, ale stanowiła również naturalną barierę obronną. Po drugiej stronie rzeki niewiele się wówczas działo. Teren dzisejszej Pragi zajmowała głównie bujna roślinność. Przeprawa przez Wisłę czasami była jednak konieczna, wówczas zajmowali się nią przedsiębiorcy tacy jak Stanisław Jeżowski, którego rodzina jeszcze za czasów panowania książąt mazowieckich uzyskała przywilej przewożenia chętnych za opłatą na drugi brzeg. Jak intratne było to zajęcie możemy się tylko domyślać, na podstawie majątku jaki musiał wydać król, aby w 1549 roku wykupić przywilej od Jeżewskich. Dwie wsie – Przekorę i Dobrą Wolię, młyn Rajek, połowę młyna Czaczka, 40 włók lasu Cisse (prawie 720 ha!) i bagatela - 200 florenów rocznie.

Od 1526 roku Warszawa zmieniała się z miesiąca na miesiąc. Prowinjonalne dotąd miasto zyskało nowe przywileje, kwitł handel wiślany, a w 1529 roku zwołano sejm walny koronny, który był pierwszym krokiem Warszawy ku przekształceniu się w ośrodek polskiego parlamentaryzmu. Tłumy ściągające na obrady napędzały lokalną gospodarkę, miasto bogaciło się, wzrastała liczba ludności. W 1548 roku Warszawa licząca sobie ponad 466 domów i 14 dworków, zyskała jeszcze jedną budowlę – mający służyć obronie miasta barbakan.

W 1569 roku unia lubelska połączyła Królestwo Polskie z Wielkim Księstwem Litewskim w jeden organizm zwany Rzeczpospolitą Obojga Narodów, ze wspólnym monarchą, sejmem, herbem, walutą. Odrębność pozostawiono w sferze między innymi skarbu, urzędów i sądownictwa. Warszawa została wyznaczona na siedzibę Sejmu Walnego Rzeczypospolitej:

[…] miejsce sejmom walnym koronnym w Polsce jako je składać mamy, tak już Warszawę na to naznaczamy.

Do Warszawy zjeżdżać zaczęli posłowie z Polski i Litwy, miasto coraz pilniej potrzebowało solidnej przeprawy przez rzekę. Konieczność wzniesienia mostu zauważył chętnie przebywający w syrenim grodzie król Zygmunt August, zlecił więc jego budowę i zobowiązał się ją sfinansować.

Król wydał do swojej śmierci na budowę ogółem 83 200 zł. Mowa tu jest o czerwonych złotych, jeden czerwony złoty równał się 52 groszom.

Rzecz była poważna, należało bowiem zaprojektować długą na ponad pół kilometra przeprawę przez rwącą rzekę, której piaszczyste dno stanowiło marne podłoże dla jakichkolwiek konstruckji. Wyzwaniem dla konstruktora były również warunki klimatyczne. Zimą rzeka zamarzała, a lód w czasie odwilży napierał i wreszcie niszczył wszystko, o co się oparł.

Budowę mostu zlecono Erazmowi z Zakroczymia (zwany Erazmem Giotto lub Erasmusem Cziotko), polskiemu budowniczemu prawdopodobnie włoskiego pochodzenia. Dumny ze swojego dzieła, już do końca życia podpisywał się fabricator pontis Warszoviensis. Znawcy tematu piszą, że projektant musiał korzystać z wzorców włoskich i być może pierwszy most warszawski przypominał konstrukcją ten, opisany przez Andrea Palladio w dziele z 1570 roku, pod tytułem Quattro Libri Dell` Archittetura, czyli miał przęsła skonstruowane z trapezowych wieszarów długości około 30 metrów i wysokości około 9 metrów. Konstrukcję przeprawy odtworzył Paweł Moszczyński, grafik, znawca architektury, szef sekcji infografiki „Rzeczpospolitej”. Grafika pochodzi ze strony www.rp.pl:

Most ten z dziwną sztuką i niezmierną pracą wystawiony, był arcydziełem Króla Augusta. Budowany przez jakiegoś Niemca, opierał się na 15 podstawach czyli ostojach, wytrzymujących pęd wody, z których każda kosztowała 3,000 złotych. Budowa cała niemniej wytoworna, jak i mocna, składała się z belek dębowych i sosnowych, spojonych massą żelazstwa. Drzewo na most sprowadzano z wielkim dla Króla kosztem aż z Litwy, z Grodzieńskich lasów. Robotę mostu tego od brzegu miejskiego rozpoczętą, przerwała śmierć Królewska i zostawiła potem do skończenia Infantce Annie. Teraz dla braku czasu dokończono go tylko jako tako.

Pierwsze pale pod budowę mostu wbito w dno Wisły 25 czerwca 1568 roku, a otwarcie nastąpiło 5 kwietnia 1573 roku, już po śmierci fundatora. Tak naprawdę jednak prace trwały jeszcze do 1580 roku, a baszta, którą możemy do dziś podziwiać, powstała z fundacji Anny Jagiellonki w 1582 roku, aby uchronić drewnianą konstrukcję przed pożarami.

Most budził podziw, którego wyraz znaleźć możemy do dziś w relacjach spisanych przez naocznych świadków. Najciekawsze wspomnienia nakreślił Niemiec Martin Gruneweg, gdańszczanin i kupiec, a po przebyciu dżumy – dominikanin. Po raz pierwszy odwiedził Warszawę wraz ze swoim pracodawcą w sierpniu 1579 roku. Miał wówczas 17 lat. W pierwszej relacji zapisanej w pamiętniku zaznaczył, że most Zygmunta Augusta, wśród wszystkich, które do tej pory widział, jest najznakomitszy. Pod datą 30 sierpnia, znajdziemy pełny fascynacji i podziwu opis mostu, sporządzony przez czeladnika kupieckiego po pierwszej przeprawie:

Wtedy to pierwszy raz jechałem przez ten wielki most, który od miasta, gdzie woda jest najdziksza, więcej wisi niż stoi. A tych dźwigarów, co go górą utrzymują, jest 15, wznoszących się wysoko, tak, że można pod nimi przejechać, jednakże z racji ciężaru nie są zadaszone, nie mogą też one przetrzymać srogich wiatrów. Dalej most ciągnie się już prosto, niemniej ładnie, z izbicami, które dopiero budowali, wbijając pale, dlatego też po lewej ręce zbudowano prosty most, po którym można był jechać. Zaraz za mostem leży wieś zwana Praga.

Przeprawienie się przez most było płatne, choć do końca nie wiadomo, kto był zobowiązany do uiszczenia mostowego. Prawdopodobnie jednak, piesi i konni zwolnieni byli od opłaty. W dziele Warszawa Jana Stanisława Bystronia, znajdziemy polecenie króla Stefana Batorego, w którym mówi:

[…] a iż ta naprawa i kończenie mostu silnego nakładu potrzebuje, tedy potrzeba jest tego, który by kolwiek przez most jechać chciał. Aby mostowe tak jako przewóz płacił, żadnego któregokolwiek stanu albo przełożeństwa człowieka stąd nie wyjmując.

Koszt budowy mostu przytoczony już wyżej w cytacie, porównywalny jest z cenami mostów oferowanymi przez przedsiębiorstwa budowlane na przetargach. Przeprawę nadzorowalo 50 milicjantów, a ruch pieszy i kołowy na moście, był ściśle uregulowany przez prawo, które egzekwowano szczególnie surowo podczas sejmów:

Aby też żaden nie śmiał od siódmej do dziewiątej godziny na półzegarzu do miasta na most wjeżdżać, zwłaszcza wozami, także o trzeciej do piątej po południu z Warszawy przez most jechać, dla zatarcia i zaciśnienia tych, którzy r. p. jądą. […] A tego wszystkiego mają pilnować słudzy marszałkowscy (którym to zlecono), na które ktoby się targnął abo ranił, na gardle ma bydź karan.

Dziej mostu Zygmunta Augusta były burzliwe. Ciągle niszczony i odbudowywany, powoli zatracał pierwotne cechy do tego stopnia, że historycy przez lata nie byli pewni, czy Warszawa miała jeden most Zygmunta Augusta, czy może dwa, przy czym drugi wzniesiony za panowania Stefana Batorego. Tak bardzo różniła się wersja pierwotna od ostatecznej.

Pożary kolejnych przęseł, niekończące się naprawy i przebudowy, niestabilne koryto rzeki z tendencją do przemieszczania się podczas wysokich stanów wody a wreszcie pochody lodów, które zrywały przęsła z podpierającymi je filarami. Wszystkie przeciwności przyrody, które ku zaskoczeniu eurpejskich budowniczych udało się ujarzmić Erazmowi z Zakroczymia, przyczyniły się jednocześnie do krótkiego, bo zaledwie 32 letniego życia pierwszego warszawskiego mostu stałego. Duma Zygmuna Augusta, po kolejnym naporze kry, runęła do kapryśnej Wisły w 1603 roku. Warszawa dwa wieki czekała na kolejny stały most, który na nowo zepnie dwa brzegi, jednak czasy były inne, technologia nowocześniejsza, a i na Pragę było już po co jechać.

Na koniec, ciekawy, choć mroczny obraz kryminalnego półświatka, który obejmował władzę nad zakamarkami mostu pod zamknięciu bram miasta. Autorem jest również Martin Gruneweg:

[…] a gdy dotarłem do mostu w Warszawie, zamierzałem pod nim legnąć i poczekać na wozy, ale że psy z Pragi ciągle na mnie szczekały, zatem poszedłem mostem do baszty. […] Woda i wiatr też huczały i zdawało mi się, że ze wszystkich stron ktoś na mnie zaraz wyskoczy, co by nie było niczym nowym. Za mojej bowiem bytności niemało osób zostało tu w nocy obrabowanych i wyrzuconych do wody, a też się utopilo. […] Na izbicach (to są wielkie bloki w wodzie, które chronią most od kry), gdzie zazwyczaj kryją się złodzieje i rabusie, nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca, gdyż bałem się rwącej wody, która tam blisko miasta jest najdziksza i najgłębsza, a do tego nie jest bezpiecznie schodzić na izbice.

1. Orzelski Ś., Bezkrólewia Ksiąg Ośmioro czyli Dzieje Polski od Zgonu Zygmunta Augusta R. 1572 aż do R. 1576, tom 1. Petersburg i Mohilew 1856. Cyt. Za: Marek Mistewicz, “Drogownictwo”, nr 3, 2011.

2. Wierzbowski T., Przywileje królewskiego miasta stołecznego starej Warszawy, cyt. Za “Spotkania z Zabytkami”, nr 11-12, 2013 r.)

3. Przybylski A., Ulice i mosty Warszawy. Warszawa 1936. Publikacja dostępna tutaj.

4. Bielski M., Kronika Marcina Bielskiego, t. 3 (Księga IV wraz z kontynuacją). Sanok 1856.Cyt. Za: Marek Mistewicz, “Drogownictwo”, nr 3, 2011.

5. Bues A.: Warszawa z lat 1597–1582 w zapiskach gdańszczanina Martina Grunewega, Rocznik Warszawski XXXV M M VII. Towarzystwo Przyjaciół Zamku Królewskiego w Warszawie 2007.

Pozostałe publikacje wymieniłam w tekście. 

 

Dział:Historia

Komentarze

  1. Portret użytkownika Amalia
    Amalia 19-04-2020 13:25
    Szanowna/Szanowny M.M. Odpowiadam z pięcioletnim opóźnieniem, mam jednak nadzieję, że nigdy nie jest za późno. Rycinę usunęłam. Jej publikacja wyniknęła z błędnie udzielonej informacji co do możliwości wykorzystania jej na mojej stronie. Przykro mi - autorce ponad setki artykułów (wiele tekstów nie jest przeze mnie publikowanych w internecie tylko w czasopiśmie), czytać słowa, iż nie wyobrażam sobie ile czasu zajęła czyjaś praca. Proszę mi uwierzyć, że doskonalne zdaję sobie sprawę z tego, ile czasu, trudu - a często i pieniędzy potrzeba, aby zrealizować wyznaczone sobie zadanie. Pragnę również poinformować, iż moja strona ma charakter hobbystyczny, nie prowadzę jej w celach zarobkowych i publikowane tutaj treści nie przynoszą mi żadnego dochodu. Z uwagi na charakter tej działalności, nie umieszczam na stronie reklam. Zatem publikacja ryciny miała charakter wyłącznie ilustracyjny i nie przyczyniła się w żadnym wypadku do osięgnięcia korzyści majątkowych z tego tytułu. Zobowiązuję się zatem być znacznie ostrożniejsza w przyszłości, jeśli chodzi o ilustracje do moich artykułów i nie ufać deklaracjom dotyczącym możliwości korzystania z ilustracji.