18.04.2012
18.04.2012
Dziś niestety z braku czasu tylko krótki opis naszego spaceru. Właściwie mogłabym zakończyć na stwierdzeniu: "było świetnie!", jednak nie dokońca oddaje ono charakter naszej imprezy. A działo się, działo! W oparach pewnej postawy ludzkiej, której nazwy z przyczyn dyplomatycznych wymieniać mi nie wypada (mogę tylko nadmienić, że pochodzi ona od całkiem ładnej rośliny), przeszliśmy ulicami: Ordynacką, Bartoszewicza, Sewerynów, minęliśmy wiadukt Markiewicza i skierowaliśmy swoje kroki na Mariensztat. Wiosenne słońce, które przez pewien czas towarzyszyło naszej wędrówce, doładowało nas niesamowitą energią, wobec czego nasze niemal świątobliwe zwykle skupienie na sprawach dotyczących architektury i historii Warszawy, wielokrotnie było wystawione na ciężką próbę.
Mimo wszystko, udało nam się omówić i zobaczyć Pałac Ostrogskich i Klasztor Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo pw. św. Kaziemierza (potocznie zwany klasztorem Szarytek). Na dziedziniec tej oazy spokoju w centrum miasta zajrzeliśmy jednak tylko z wysokości skarpy. Kładką nad ulicą Tamka udaliśmy się ku ulicy Bartoszewicza. Zabudowana w latach trzydziestych luksusowymi, modernistycznymi kamienicami, dziś sprawia dość ponure wrażenie. Podwórza - studnie, odłażąca farba i wszechobecne zielone kubły na śmieci, dzięki którym mogliśmy dosłownie i w przenośni poczuć klimat tego miejsca, nie zachęcają do częstych odwiedzin. A jednak poniższe zdjęcie uwieczniło ulicę Bartoszewicza z czasów jej świetności:
Źr. www.fotopolska.eu
Z ulicy Bartoszewicza skierowaliśmy się skarpą w stronę kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. Po drodze kilka słów poświęciliśmy rotundzie, ciekawych odsyłam tutaj. Wzdłuż murów UW przeszliśmy w kierunku wiaduktu Markiewicza. Cóż, tajemnicą zawodową jest to, co się tu działo ;) Kto nie był - ten trąba, co tu dużo mówić. Po skrupulatnym przepytaniu jednej z koleżanek ze wszystkich prac Stefana Szyllera i kilku fotkach z rewolucją w tle (odsyłam do galerii), ruszyliśmy dalej. Minęliśmy obiekt zajęty przez ważnych panów w ciemnych okularach, czując wzrok wszędobylskich kamer na plecach, skierowaliśmy się ulicą Furmańską ku Bednarskiej. Mijając skrzyżowanie z Bednarską, ulicą Sowią doszliśmy na Mariensztat. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy pomniku przekupki mariensztackiej (Barbara Zbrożyna, 1949). Postać trzyma w ręku kurę, w związku z czym dostaliśmy cenną wskazówkę na przyszłość, aby nie prezentować drobiu na targu w sposób przedstawiony na rzeźbie, czyli "en face". Dla kupującego bowiem najcenniejszy w kurze jest kuperek, dziób natomiast jest rzeczą marginalną. Bogatsi o doświadczenia, poszliśmy dalej. Niestety nie udało nam się przejść wzdłuż Arkad Kubickiego, z powodu remontu Zamku (prawdopodobnie), brama była zamknięta. Zostało nam więc przejście wzdłuż hałaśliwego Wybrzeża Gdańskiego, po czym skierowaliśmy kroki ku Staremu Miastu. Kilka minut przy Gnojnej Górze, gdzie przypomnieliśmy sobie o budynku PKO, który niegdyś tu stał:
Palący głód nie pozwolił nam dokończyć wycieczki, więc wdrapaliśmy się na Stare Miasto, wspomnieliśmy szacownego Napoleona na Kamiennych Schodkach i w barze "Przy Dunaju" zakończyliśmy nasz spacer nad talerzem ziemniaków podanych w najlepszej dla nich fromie, czyli frytkach :)
Komentarze
-
Agnieszka Siera... 20-04-2012 13:28Rewelacyjny artykuł szkoda, że się z wami nie wybrałam w końcu to moje tereny, tam się wychowałam na Kopernika:)