Wielkie polowanie w Parku Skaryszewskim

Wielkie polowanie w Parku Skaryszewskim

Pan Józef powoli tracił cierpliwość. Na to szare tałatajstwo nie pomagały ani pieczołowicie przez niego stawiane pułapki, ani sidła. Nawet wnyki okazały się nieskuteczne, głównie jednak za przyczyną dzieciaków buszujących po zakamarkach Parku Skaryszewskiego i majsterkujących przy misternych konstrukcjach. Zajęcza brać zwyczajnie nie dawała się z parku wyprosić.

Park Skaryszewski założony w latach 1905-1922, kusił świeżą roślinnością i soczystymi trawnikami. Nic więc dziwnego, że zające znudzone monotonnym menu serwowanym przez gocławskie łąki, postanowiły zmienić stołówkę. Początkowo nikt nie przywiązywał szczególnie wagi do przemykających między krzewami szaraków, jednak sytuacja szybko zaczęła wymykać się spod kontroli a zajęcza brać objęła panowanie nad parkiem. Pan Józef rozpoczął więc krucjatę przeciw intruzom, która jednak nie przyniosła pożądanych rezultatów. Zapadła decyzja o podjęciu ostatecznego kroku.

Szaraki niepewnie zastrzygły uszami. Poczuły, że w powietrzu zawisło coś niedobrego.   

Naczelny kierownik plantacji miejskich, inż. Danielewicz doszedł do wniosku, że najlepszym środkiem pedagogicznym na zające dewastujące nowy park miejski, będzie obława. I tak oto Park Skaryszewski na jeden grudniowy dzień roku 1927 zamienił się w teren łowiecki, aż zanadto obfitujący w dziką zwierzynę.  

Polowanie w Parku Skaryszewskim

W dniu polowania park został zamknięty dla publiczności. W cudacznej obławie wzięło udział kilkanaście osób z Józefem Redo (uwielbianym przez publiczność warszawską śpiewakiem operowym) na czele. Do zaganiania zwierzyny zatrudniono kilka osób, w tym głównie dziewcząt, które swoją urodą skutecznie odwracały uwagę myśliwych od celu. Pan Józef - dozorca Parku Skaryszewskiego i dawny gajowy, był w swoim żywiole. Rozpoczęło się polowanie. Zwierzęta zaganiano od strony wschodniej i kiedy tylko zajęcze uszy pokazały się znad klombów, padły strzały z wybornych strzelb kupionych w handelku Krzymińskiego na Trębackiej.

Józef Rokicki, właściciel sklepu z artykułami sportowymi i gumowymi (nazywany przez to "gumiarzem"), już po pierwszych strzałach pozbawił życia kilka szaraków, czym wzbudził nieukrywaną zazdrość Józefa Redo. Ten znakomicie strzelał...ale oczami do swoich wielbicielek. Zwierzyną pochwalić się nie mógł, przynajmniej do czasu. Polowanie trwało na dobre, jednak bez spektakularnych rezultatów, gdy w pewnym momencie wybuchła wśród uczestników sensacja. Śpiewak Redo oddał celny strzał, którym przypieczętował życie nie intruzów demolujących park, a nieszkodliwej sowy, która przypadkiem znalazła się w polu rażenia. Polowanie zakończono z niezbyt imponującym wynikiem: pięć zajęcy i jedna sowa.

Uczestnicy obławy udali się na do handelku Krzemińskiego na obiad. Podano pieczyste, a wytrawni myśliwi wznieśli toast za prawdziwego króla polowania, Józefa Redo. Po skosztowaniu mięsa, inżynier Danielewicz rzuca niby od niechcenia w stronę śpiewaka:

-No, jakże panu smakuje pańskie trofeum? Starym myśliwskim zwyczajem, poleciłem przyrządzić panu ubitego ptaka.

Redo nieco przybladł, jednak doskonały humor nie opuścił go ani na chwilę. Nachylił się ku kierownikowi plantacji miejskich i mówi:

- Pytałem się kucharza, przysiągł mi na własną wątrobę i język, że sowa ta od urodzenia do zgonu była perliczką!

 

 

***

Rycina nie ilustruje opisanego polowania, z którego nie zachowały się żadne fotografie ani rysunki. 

Dział: